sobota, 29 listopada 2014

Wysyłam tony cv, a telefon milczy

Nie zliczę ile razy słyszałam z ust znajomych, rodziny, znajomych znajomych, przypadkowych ludzi narzekania, że mimo, iż wysyłają mnóstwo cv, nikt nie odzwania. Jeśli ktoś szuka pracy i po miesiącu, dwóch, aplikowania na ogłoszenia zamieszczone w internecie, ten głupi telefon dalej milczy, to taka osoba zaczyna podejrzewać, że coś jest nie tak. Może zatem zacząć szukać winy w sobie: mam beznadziejne cv, skończyłem nie te studia, co trzeba, nic nie umiem i w konsekwencji się załamać, albo zacząć podejrzewać, że ogłoszenie jest trefne (a takie bywają, ale to temat na osobny wpis).

Ale....nikt im i za pewne wam też...nie powiedział, że prawda, może być zupełnie inna...
wstrząsająca wręcz, niewiarygodna. 


Otóż.

Nikt nie dzwoni, bo nikt nie przeczytał waszej aplikacji! Ha! Zagadka rozwiązana.

Ale jak to, spytacie moi mili. Tak to, już wyjaśniam na konkretnym przykładzie.

Firma X,  20 lat na rynku, zatrudnienie w okolicach 20 osób. Prezesem jest sam właściciel, to on dobiera sobie ludzi, nie ma działu haeru, nawet kadrowej, bo obsługę kadrową zleca firmie zewnętrznej. Firma X poszukuje kandydata/ki na stanowisko recepcjonisty/ki. Umieszcza na znanym wszystkim poszukującym pracy portalu ogłoszenie ( minimum 2 lata doświadczenia na podobnym stanowisku, wykształcenie wyższe, znajomość języka angielskiego na dobrym poziomie, dobre zdolności interpersonalne). I... w ciągu pierwszego dnia zgłasza się 75 osób. Kolejnego 50. Po miesiącu aplikacji jest koło 700. Firma X nie ma odpowiedniej osoby, która przejrzałaby te aplikacje, sam szef mówi, że mu szkoda czasu. Programu wyszukującego po słowach kluczowych również brak, pytań w formularzu nie zamieszczono... więc co dalej. Pan Szef zdaje się na ślepy los, wybiera metodą na chybił trafił 20 cv, z nich kolejne 10, po pierwszej rozmowie zostaje 5 osób, by po drugiej wybrać przyszłego pracownika. A co z resztą aplikacji? Tak, ci ludzie nie mieli nawet szansy, by swoim cv pokazać, jacy są fajni, jak wiele firma zyskałaby, gdyby się na nich zdecydowała.


Rozmawiałam z szefem firmy X, czy zdaje sobie sprawę, że mógł przeoczyć perełkę, wybierając aplikację na chybił-trafił. Odparł, że z obecnego pracownika jest zadowolony, a godzina jego (szefa) pracy jest więcej warta niż ewentualne szkody wyrządzone przez nieodpowiednią osobę. Ma prawo tak myśleć, kto mu zabroni?

Morał dla szukających pracy: jeśli szukacie pracy, gdzie podaż pracowników jest duża (istnieje prawdopodobieństwo, że sporo osób również odpowie na dane ogłoszenie) istnieje obawa, że nikt waszego cv nie przeczyta...

wtorek, 18 listopada 2014

Dlaczego mnie nie ma na WEDzie

Już 19 listopada w Krakowie odbędzie się Womens Days. A cóż to? To: Krakowska edycja Światowego Tygodnia Przedsiębiorczości również uczestniczy w obchodach Dnia Kobiet w biznesie i z tej okazji organizuje wydarzenia wspierające żeńskich przedsiębiorców.

źródło grafiki: http://womensday.com.pl/

Brzmi super. Ale dlaczego jestem na nie? Dlaczego mimo tak arcy ciekawego programu nawet palcem nie kiwnę, żeby się tam udać? Już piszę.

Mechanizm konferencji tego typu.
Konferencje służą nie temu, żeby przekazać komuś wiedzę, ale przede wszystkim po to, żeby prelegenci mogli sobie wyrobić renomę. Po konferencji zawsze można wpisać do cv, portfolio, że się było prelegentem i już +10 pkt, albo jeszcze lepiej, spotka się Bardzo Ważnego Człowieka, który posiada moc, żeby nas zatrudnić.

Informacja, a w zasadzie jej brak. O wydarzeniu, dowiedziałam się jakieś 4 dni przed. Ja, która śledzi każdą branżową nowinkę  a fb pęka w szwach od grup tematycznych, pilnie przeglądam kalendarze imprez, to oficjalna wzmianka pojawiła się w niedzielę. No cóż.. widocznie organizatorzy i prelegenci lubią się kisić we własnym sosie.

Ludzie. Nie ma nikogo, kto by mnie zachwycił. Serio. Siakieś takie... nijakie. Jak zwykle, trener(ka), osoba z własnym raczkującym biznesem, takim nienamacalnym i mentor. Nuda, panie dzieju. Niektóych znam osobiście (Kraków wielka wieś) i śmiać mi się chciało, że akurat on/ona będzie na taki temat peorować, kiedy we własnym ogródku jest sporo chwastów.

Najważniejsze: idea. Żeby być dobrze zrozumianą: całym sercem popieram inicjatywę promowania przedsiębiorczości kobiet. Calutkim. Ale.. Takie eventy, w obecnych czasach, przypominają mi powiedzenie, to "niech jedzą ciastka, jak nie mają na chleb" albo bogatych ziemian bawiących się na rautach niby na chwałę inwalidów podczas wojny secesyjnej. Ludzie, obudźcie sie. Praca organiczna, praca u podstaw, spójrzcie na pozytywistów, ja was proszę. Promujecie jakieś startupy, jakieś rozwoje w kraju, w którym, tylko 12% członków zarządu jest kobietą, w kraju w którym na żłobek czeka się blisko rok, w kraju, w  którym kobiety, mimo że lepiej wykształcone zarabiają mniej od mężczyzn. Wasza jedyna rada: załóż własny biznes. Aha, fajnie. Tylko jak się to przekłada na sytuację pani Iwony, rehablitantki w prywatnym ośrodku, która po urlopie  rodzicielskim nie ma co zrobić z dzieckiem, bo na liście żłobkowej jej dziecko jest milion pińcset dwa dziwińcset, pensja niania= jej uposażenie, pracodawca nie stosuje elastycznych narzędzi ani czasu pracy, a zreszta ma chrapkę ją zwolnić, bo śmiała wykorzystać urlop, złodziejka jedna. Nijak, jej to wydarzenie nie pomoże, nijak. To może chociaż prelegenci świecą przykładem? Czy kobiecy biznes promuję postawę fair wobec kobiet? Odpowiedzi próżno szukać.